Łatwość z jaką można było, a może i nadal jest, wynieść z zachodnich muzeów dzieło sztuki przeraża. Wydawałoby się, że gdzie jak gdzie, ale w krajach Europy Zachodniej, we Francji, Szwajcarii, Niemczech czy Austrii, gdzie technika zabezpieczeń jest na najwyższym poziomie zabytki zgromadzone w muzeach są bezpieczne. Okazuje się jednak, że wcale nie. Długa lista dzieł skradzionych przez Stéphane'a Breitwiesera jest tego tragicznym świadectwem. Złodziej-amator, złodziej-miłośnik sztuki, posługujący się jak McGiver wielofunkcyjnym scyzorykiem, a przede wszystkim umysłem nie znał prawie żadnych ograniczeń. Kradł w biały dzień, gdy muzea i galerie były otwarte, gdy byli tam zwiedzający i pilnujący. Z równą łatwością kradł małe obrazy, jaki i przedmioty znacznie większych rozmiarów - jego łupem wszak padła halabarda i wcale nie mała tapiseria. Jakie by nie były motywy działania Breitwiesera uznać należy, że złodzieje sztuki byli są i będą. To rzecz pewna, bowiem zyski z nielegalnego obrotu dziełami sztuki szacowane są na grube miliony euro. Nie zaskakuje więc kradzież arcydzieł, z perfekcyjnie przeprowadzonym włamaniem, ominięciem wyrafinowanych systemów zabezpieczeń. W przypadku Breitwiesera zaskakuje łatwość z jaką dokonywał on kradzieży, a tym samym zadziwia niefrasobliwość osób, którym powierzono opiekę nad niekiedy bezcennymi skarbami kultury. To na co zwraca uwagę bohater książki i jej autor to niespotykana zawodność czynnika ludzkiego. To zachowania nie tylko nie profesjonalne, ale też dziwne - jak bowiem określić pracownika, który dopiero po kilku dniach czy miesiącach dostrzega brak eksponatu, jak określić postawę dyrekcji muzeum, która nie chce przyznać się do faktu, iż skradziono im dzieło sztuki wiszące na ekspozycji? Czy naprawdę nikt straty nie zauważył? Noce nie poprzestaje tylko na opisie poczynań Breitwiesera. Druga odsłona dramatu to praca policji i służb odpowiedzialnych za ściganie takich ludzi jak młody Szwajcar. Policyjne procedury okazały się nieskuteczne, mechanizm międzynarodowej współpracy zawiódł. Efektem tego było zniszczenie dowodów przestępstwa przez matkę Breitwiesera. Obrazy poszły z dymem, srebra wylądowały na dnie rzeki. I znów rodzi się pytanie - czy osoba tak wykształcona jak matka Stéphane'a, będąca związana ze światem artystycznym mogła nie znać wartości artystycznej niszczonych obrazów, mogła sobie nie uświadamiać, że czyni źle? trudno w to uwierzyć - jej tłumaczenie brzmi prawie jak mówienie o "pomroczności jasnej". I w końcu opisany przez Noce'a epilog. Sądowe wyroki. Kolejny raz okazuje się, że prawo nie nadąża za rzeczywistością. W zestawieniu ze stratami jakie za sobą pociągnęła działalność Stéphane'a Breitwiesera i poczynania jego matki, wyroki wydają się wręcz śmieszne, a jednak zgodne z prawem.
Lektura książki Noce'a brzmi jak memento dla muzealników i opiekunów świątyń. Bądź czujny, pamiętaj, że i Ciebie może odwiedzić jakiś Breitwieser. Czy jednak nasi muzealnicy będą o tym pamiętali? Czy nasza Policja jest przygotowana, na naszego rodzimego Breitwiesera? Lektura "Kolekcji Egoisty" to lektura pouczająca, z której wszyscy zajmujący się ochroną dziedzictwa kulturowego powinni wyciągnąć dla siebie właściwe wnioski. Nie można jednak wykluczyć, że dla co poniektórych może się stać ona inspiracją do stworzenia prywatnej kolekcji dzieł sztuki, noszących muzealne czy kościelne sygnatury. |